31 VII 2012

Warto jest czasem zebrać się w sobie, włączyć budzik na godzinę piątą rano i mimo tego, że na zewnątrz wciąż jeszcze jest ciemno, zwlec się z łóżka i pójść z wilczymi na spacer. Choć bure zaskoczone tak wczesną pobudką, leniwie unoszą głowy, kiedy tylko słyszą brzęczenie smyczy przepełnione dziką radością zaczynają kryżyć dookoła, nie mogąc się już doczekać szaleństw na łące. Idziemy.


Nieśmiało wychylające się zza horyzontu złociste słońce delikatnie muska mieniący się milionami kropelek rosy świat, mgła unosząca się nad ziemią powoli opada, a całość robi niesamowite wrażenie. O poranku jawa przywodzi na myśl coś magicznego, nierzeczywistego. Jest tak sen, piękny sen.



Jeszcze przed wejściem na łąkę, odpinam karabińczyki i puszczam bure wolno. Pędzą przed siebie, wzajemnie zaczepiając się i skubiąc zębami, lecz po kilkunastu metrach zatrzymują się, by ze zdziwieniem spojrzeć na mnie. Bursztynowe oczy zdają się pytać, czemu idziesz tak wolno?
Nim zdążę odpowiedzieć, cztery smukłe sylwetki - no dobra, trzy smukłe i jedna pulchniejsza - biegną już w moją stronę, uśmiechając się i raz za razem przecinając powietrze puchatymi kitami.





Wilcze futra lśnią od wilgoci, która nań osiadła. Mgła niespiesznie znika, choć gdzieniegdzie unoszą się jeszcze zwiewne obłoki. Promienie gorącego, letniego słońca nie zlizały jeszcze drobnych kropelek rosy zdobiących wysokie trawy i ukryte w nich pajęczyny. Matka Natura jest jednak nieprzeciętną artystką.


Wchodzimy w małą, krętą dróżkę i w ten sposób opuszczamy naszą łąkę. Następnie przechodzimy przez prawie nieuczęszczaną drożynę. Dalej są zbiorniki wodne, gdzie czterołapa część wilczosagowej ekipy regularnie pływa. Choć i dwunogom się zdarza. Niedaleko brzegu zastajemy dzikie kaczki, które czym prędzej odpływają, ustępując miejsca burym wariatom.


Mimo wcześniejszych harców na łące, Rysiek, Beszi, Bravi oraz Cora wciąż przepełnione są niespożytymi pokładami energii. Pływają, taplają się i podtapiają jedno drugie, kopią dziury w piachu, a potem kładą się i panierują. Czyli wszystko z nimi w porządku, tak jak być powinno. Bo brudny wilczak, to szczęśliwy wilczak.










Po dokładnej kąpieli, zwieńczonej oczywiście tzw. panierowaniem, czyli tarzaniem się dopóty, dopóki czeweczka z burego nie zmieni koloru na barwę podłoża - w tym przypadku złocistego piachu - udaliśmy się w drogę powrotną, przez łąkę, oczywiście. Kiedy częstochowskie wilki opuściły zbiornik, dawny jego spokój powrócił i oddalając się, mogliśmy znów dostrzec piękno naszych terenów.


A nasze cztery głupki, nic a nic nie zmęczone dalej szalały, buszując w trawach. Wniosek z tego taki, że CzW na prawdę są nie do zdarcia. :)






14 VII 2012

A tutaj cała reszta. :D

07 VII 2012

Dzisiaj Dorotka, wraz z Basztiną zajęły lokatę II na dogtrekkingu w Warlubiu, w kategorii MID KOBIETY. Start o 17:15, koniec o 23:15. Całkowity czas to 6 godzin, punkty pucharowe 650. Ogromne gratulacje dla Was, dziewczyny! Za wytrwałość i taki ładny wynik. :D